Potęga prasy

Bogusław Homicki

W jednym z moich poprzednich artykułów zatytułowanym „Lancze na Nowym Świecie”, zamieszczonym w innym czasopiśmie, na niektórych szyldach zainstalowanych na lokalach zwróciłem uwagę na absurdy zaobserwowane na niektórych szyldach z nazwami lokali, usług itp. Pisałem tam między innymi o dwóch lokalach, znajdujących się przy reprezentacyjnej ulicy Warszawy, Nowym Świecie, wymieniając lodziarnię Soprano  z hasłem Feria smaków   i  centrum Kultury tuż przy skrzyżowaniu z ul. Świętokrzyską, zapraszających gości na Lancze

Otóż  czerwona markiza nad lodziarnią Soprano z tym napisem zniknęła już po miesiącu od ukazania się tego artykułu, a jakiś czas potem lodziarnia przeniosła się na Krakowskie Przedmieście, ale już bez reklamy używającej słowo feria. Zaproszenie na Lancze, również zniknęło w tym samym okresie.

Aż nie chce się wierzyć, że mój skromny artykulik w niszowym dwumiesięczniku miał aż taką siłę sprawczą. Niezależnie jednak od motywów działania osób, które te napisy zdjęły, z uznaniem chylę czoła za te decyzje.

Ale znajduję kolejne kwiatki (a może chwasty), którym należy się miejsce w mojej galerii absurdów.

Na, widocznej od strony wiaduktu kolejowego, ścianie budynku przy  ulicy Targowej na warszawskiej Pradze, jest wielki plakat z napisem Hurtowe leczenie – to tanie leczenie. Hm. Może to ma sens. Może to przyniesie oszczędności do budżetu Państwa, od lat nękanego kryzysami i ciągle powiększającym się długiem publicznym. Chyba jakieś oszczędności powinny z tego być. Na pewno drożej kosztuje wykonanie jednej operacji, na przykład usunięcia wyrostka robaczkowego, aniżeli wykonanie w jednym dniu i w jednym szpitalu dwudziestu czy nawet trzydziestu takich samych operacji. Na operacje wyrostka wyznaczamy, dajmy na to – pierwsze poniedziałki miesiąca. Usuwanie kamieni nerkowych – raz w miesiącu powiedzmy w ostatni piątek miesiąca i na ten dzień przyjmować z tą przypadłością. Czwartki zarezerwujemy dla pacjentów z problemami wątroby, itd. Po prostu genialne. Albo inne rozwiązanie. Pacjent ma zapalenie wyrostka, ale powinien poczekać na jeszcze inne dolegliwości, żeby hurtem, w jednym dniu można  było wyleczyć go z wszystkich dolegliwości. Także czysta oszczędność. Że też inni nie wpadli na to wcześniej. Nagroda Nobla byłaby murowana.

Nęka mnie jednak myśl, że może nie każdy chory doczeka  wyznaczonego dnia bądź określonej normy chorób, upoważniających go do tańszego, hurtowego leczenia.

Jeszcze jeden pomysł na hurtowe, tanie  leczenie to zażywanie przez hipochondryków po kilkanaście pastylek dziennie. Ale akurat ten  sposób „leczenia” jest już szeroko stosowany. Nieważne, że jeden lek zwalcza drugi.  Nie szkodzi, że gdy leczymy jeden organ, to w tym czasie niszczymy inny, na przykład wątrobę.  Liczy się hurt i liczą się obroty przemysłu farmaceutycznego.

A propos farmaceutyki. Codziennie przechodzę obok apteki zlokalizowanej przy moim ulubionym deptaku – Nowym Świecie na rogu ze Smolną.  Apteka według Słownika języka Polskiego PWN – to zakład, w którym sprzedaje się gotowe lub sporządzone na miejscu leki, środki opatrunkowe, artykuły sanitarne itp. Leki kojarzą się nam z medycyną. Ale być może nie wszystkim tak się kojarzą, dlatego spece od nazewnictwa uznali, że koniecznie trzeba nam ten fakt wbić do głowy. Dobitnie. A więc istniejąca od lat w tymże budynku apteka, z pięknym, tradycyjnym wystrojem została opatrzona nazwą, że jest to apteka medyczna i należy do grupy aptek medycznych. Na moje pytanie, jakie są jeszcze inne apteki, pani magister nie potrafiła udzielić sensownej odpowiedzi. Wiemy, że są sklepy zielarskie, zakłady homeopatyczne, czy też sklepy z lekami dla zwierząt, Ale to te inne zakłady muszą podkreślać swoje quasi-medyczne profile i nie widzę sensu w podkreślaniu faktu, że zakład sprzedający leki jest apteką medyczną.

Skoro jesteśmy w pobliżu ulicy Smolnej, informuję, że tuż obok, w piwnicy  budynku  mieści jeden z wielu warszawskich ciucholandów. Wart jest jednak odnotowania, bo przyjął dumną nazwę ELEGA Piwnica odzieżowa(!?) Jednak mówiąc językiem młodzieżowym,  nie kojarzę lub nie kumam, co ta nazwa ma oznaczać? Może jest tu właśnie zastosowany język młodzieżowy i „elega” to skrót od słowa elegancja tak jak np.siema, nara, pozdro itd. Jednak uważam, że towar oferowany w ciucholandzie będzie tak się miał do elegancji, jak skrócona nazwa tego lokalu.

Inny sklep sprzedający używaną odzież wypatrzyłem na osiedlu Gocław. Były już ciucholandy i lumpeksy, był też świat używanej odzieży. Na Gocławiu mamy Galerię taniej odzieży. No, super. Dotychczas wiedziałem, że galeria to rodzaj podłużnego balkonu, także   w teatrze, lub długa sala reprezentacyjna albo kolekcja dzieł sztuki istniejąca jako samodzielna instytucja lub stanowiąca osobny dział w muzeum; salon wystawowy połączony ze sprzedażą dzieł sztuki, galeria obrazów, rzeźb itp. Ale zawsze kojarzące się z czymś, co potocznie nazywamy kulturą wyższą.Potocznie przyjęło się określać słowem galeria także „zbiór jednostek, przedmiotów charakterystycznych pod jakimś względem, np. galeria postaci czy typów.[1]Ale Galeria używanych ciuchów???!!

W Garwolinie przy dworcu PKS nad niewielką budką z napojami, podstawowymi  produktami spożywczymi i skrzynką z chlebem znanym jako lubelski na markizie widnieje dumny napis: Galeria pieczywa. Nic, tylko usiąść i zapłakać.

Z pobytu w Wałbrzychu przywiozłem kolejne „kwiatki” i do listy galerii dokładam Galerię piwa, wina i wódek. Obok tej „galerii” pyszni się i zaprasza do odwiedzenia sklep z nazwą Ekskluzywna odzież używana. Słowu ekskluzywny poświęcę niżej więcej uwagi.

W tymże Wałbrzychu zdziwiła mnie intrygująca reklama lokalnego sklepu mięsnego: Tu mają lepszych rzeźników a pod tym napisem inny: Meble na wymiar. Nie bardzo wiadomo od których rzeźników ci z tego akurat sklepu są lepsi, a także jak w jednym sklepie koegzystują dwie zupełnie różne branże tj. mięsna i meblarska?

Ale wracam na Osiedle Gocław w Warszawie, bo w tym samym budynku, w którym znajduje się Galeria używanej odzieży znajduje się również Kolekcja mebli I znów sięgam do słownika języka polskiego, by utwierdzić się w przekonaniu, że „kolekcja to zbiór przedmiotów jednego rodzaju, gromadzonych ze względu na ich wartość artystyczną, naukową, historyczną lub inną”. Zwykle w kolekcji eksponaty mają charakter unikalny, jednostkowy. Kolekcjami głównie interesują się kolekcjonerzy. Trudno mi wyobrazić sobie kolekcjonera serwantek, amerykanek czy szaf. Dla mnie, a jestem przekonany, że i dla większości ludzi, meble mają charakter raczej użytkowy, a nie kolekcjonerski i dlatego uważam, że pomysł na nazwanie tak sklepu meblowego jest chybiony.

Kiedy obejrzeliśmy już Galerię i Kolekcję udajemy się do pizzerii, mieszczącej się w tym samym budynku  na  „prawdziwą włoską pizzę. Może czegoś nie wiem, ale zawsze sądziłem, że  prawdziwe to – oryginalne, pochodzące z danego kraju czy regionu. Tak jak prawdziwy szampan pochodzi z Szampanii położonej w regionie Centre we Francji a prawdziwy koniak – z francuskiego miasta Cognac. Inne szampano-podobne  napitki nazywają się winami musującymi, a trunki o smaku podobnym do koniaku to brandy, armaniaki, winiaki. Owszem mówi się potocznie na wina musujące szampan a na brandy koniak, ale nigdy wtedy nie dodaje się słowa „prawdziwy”. Podobnie powinno być z pizzą.

Mogę sobie wyobrazić prawdziwe włoskie buty wyprodukowane we Włoszech i sprowadzone po długim składowaniu i transporcie do Polski, w którym nie utracą swojej świeżości i fasonu podobnie jak odzieży włoskiej importowanej z Włoch lub wyprodukowanej w Polsce według włoskiej mody, chociaż w tym drugim przypadku nie będzie to prawdziwy włoski ciuch tylko już naśladownictwo. Natomiast pizza oferowana w Polsce „prawdziwie włoska” będzie wtedy, gdy ją sprowadzimy z Włoch. No, ale wtedy, jako produkt spożywczy, będzie narażona na utratę smaku, brak świeżości  czy wręcz zepsucie. Wprawdzie do transportu będzie zamrożona, ale czy po odgrzaniu odda nam smak tych prawdziwych, dojrzałych pod włoskim niebem,  włoskich pomidorów?

Z czymś „prawdziwym” jest jak z prawdą, o której mówił ksiądz Tischner, że może być szczera prawda, tyż prawda i inne.

Z innych reklam odnotowałem w „mojej” Pilawie reklamę – Podłogi świata. Nazwa bardzo intrygująca, ale nie  zdążyłem zapoznać się z ofertą sklepu, bo reklama została zdjęta. Szkoda, bo zaintrygowany reklamą zamierzałem wymienić naszą rodzimą, pilawską podłogę na podłogę ,, no nie wiem, może na meksykańską?

Inną plagą, już nie tylko obserwowaną w Warszawie, jest powszechnie nadużywana  obcojęzyczność. Na ponad sto sklepów i lokali, usytuowanych wzdłuż Traktu Królewskiego ponad połowa ma obce nazwy. Przeważa język angielski, chociaż mamy też nazwy w językach niemieckim, włoskim czy francuskim. Zgadzam się, że turystyka ma swoje prawa. Jako gospodarze winniśmy ułatwiać przybyszom poruszanie się po obcym dla nich kraju.  Tylko, że czasami odnoszę  wrażenie, że taki niedewizowy  tubylec  jak ja, przestaje się liczyć.

Ciągle też natrafiam na niepoprawne łączenia słów polskich z obcymi. Poprzednio dałem przykład połączenia słów Kate i styl a teraz inny przykład. Na  jednym z warsztatów samochodowych zobaczyłem zachętę dla klientów w haśle: GOOD SERWIS. I znowu jedno słowo angielskie a drugie polskie.

Ale cóż się dziwić mechanikowi, który przecież nie musi znać języków obcych, skoro na głównej stronie jednego z popularnych dzienników czytamy, że Prezydent udzielił redakcji ekskluzywnego wywiadu. Dotychczas wiedziałem, że są sklepy z ekskluzywną odzieżą, elitarne, ekskluzywne kluby lub stowarzyszenia. Co do prezydenta, który udzielił ekskluzywnego wywiadu, to, znając język angielski, wiem, że w tym kontekście przytoczony tytuł oznacza, że Pan Prezydent udzielił redakcji wywiadu na prawach wyłączności. Ale czy każdy polski czytelnik musi znać język obcy, aby ten i podobne zwroty zrozumieć?

Czasami w odniesieniu do wczasów zagranicznych spotyka się określenie all inclusive dla zaznaczenia, że wszystkie świadczenia są wliczone w cenę. Oznacza to, że gdy nie ma tego zaznaczenia to na przykład drinki są exclusive, czyli za nie trzeba (jeśli się ma ochotę na drinka) płacić. Samo słowo drink, chociaż angielskie, już przyjęło się w polskim języku, więc  nie komentuję.

Chyba słowo ekskluzywny staje się modne, bo inny tabloid (także słowo robiące ostatnio zawrotną karierę) informuje w wydaniu rocznicowym po katastrofie smoleńskiej, że ukazał się ekskluzywny album o katastrofie smoleńskiej. Czy ten album był w jakiś sposób wyjątkowy czy też elegancki, nie udało mi się ustalić. Podobnie z innego tygodnika, w którym wydrukowano wywiad (niewątpliwie ekskluzywny) z aktorem Jakubem Gierszałem dowiedziałem się, że istnieje polska, ekskluzywna prasa (!?).Czy to oznacza prasę drogą, na eleganckim papierze, zamkniętą, wyłączną, itd? Pytań jest wiele. Dlaczego mam się domyślać, co znaczy w tym wypadku słowo ekskluzywny?

Dla uspokojenia sięgnę chyba po ekskluzywną czekoladkę, którą w formie nagród obdarowywani są uczestnicy teleturnieju Familiada.

Może jestem naiwny, ale uważam, że ukazująca się w Polsce prasa codzienna, chociaż już w większości jej właścicielami są zagraniczne koncerny, powinna jednak pisać do polskich czytelników w języku polskim. Obawiam się, że publikacje ukazujące się na tej stronie nie będą czytane ani przez handlowców, ani przez mechaników, co jeszcze można zrozumieć, bo ci ludzie są zajęci innymi sprawami. Ale dlaczego wysokonakładowa prasa kierowana do olbrzymiej liczby czytelników, nie potrafi prawidłowo posługiwać się językiem polskim?


[1]  Słownik języka polskiego PWN, Warszawa, 1983.