Tomasz Mann, Czarodziejska góra

Joanna Mackiewicz

„Młodzież z plecakami i bagnetami, w brudnych płaszczach i butach! Humanistyczny pięknoduch, patrząc na nią, wymarzyłby sobie inny obraz /…/Zamiast tego leżą tu, z nosem w ognistym błocie. A że czynią to radośnie, choć w bezgranicznym lęku i niewypowiedzianej tęsknocie za matczynym domem – to inna sprawa, wzniosła i zawstydzająca, która jednak nie uzasadnia tego, by ich narażano na takie męki.” To nie są refleksje związane z Powstaniem Warszawskim. Tak kończy się Czarodziejska góra Tomasza Manna. Jest rok 1914 i wraz z tą wojną dopiero rozpoczyna się tragiczny dwudziesty wiek. Prawdziwą wartość literatury mierzy się jej ponadczasowością.

Powieść tak naprawdę jest opowieścią o losach świata, a dzieje chorego na gruźlicę młodego inżyniera z Hamburga, Hansa Castorpa, są jedynie pretekstem do filozoficznych rozważań o ludzkiej kondycji, zmaganiu się z chorobą, namiętnościami, przemijaniem. Miejscem, gdzie toczą się gorące dyskusje, jest położone wysoko w górach szwajcarskie sanatorium Berghof. Jego pensjonariusze, włoski literat Lodovik Settembrini i demoniczny Naphta , były jezuita, roztaczają przed młodym bohaterem różne wizje przyszłości, przeciwstawiając humanistyczne, demokratyczne idee niebezpiecznemu zauroczeniu porządkiem totalitarnym. Wkrótce okazało się, która myśl w Europie odniosła zwycięstwo. …

Dziś już nie ma tego sanatorium, a Davos kojarzy się nam głównie z ekonomią, ale sam konflikt cywilizacyjny zdaje się wcale nie mieć końca. Tematem uniwersalnym pozostaje także doświadczenie choroby. Hans Castorp przyjechał do Berghofu w odwiedziny do młodego kuzyna, podporucznika Joachima Ziemssena. Ale został siedem długich lat. Najpierw był tu tylko gościem, pełnym dystansu wobec chorych” tam na górze”. Kiedy usłyszał diagnozę lekarską dotyczącą jego samego, przyjął ją – jak każdy – z buntem i niedowierzaniem. Z czasem jednak podporządkował się obowiązującej terapii: mierzeniu temperatury, leżakowaniu, spacerom. Czas tak naprawdę przestał istnieć. „Choroba piersiowa” zbierała wtedy okrutne żniwo i wysokogórskie kuracje – nie dla każdego dostępne – nie każdemu też służyły. Pogodzony z losem patrzył na śmierć wielu kuracjuszy, mężnie zniósł odejście z tego świata swojego kuzyna Joachima. Przyjął z pokorą słowa doktora Behrensa, że „wychodzimy z ciemności i idziemy w ciemność, pomiędzy tym są przeżycia, ale początku i końca, narodzin i śmierci nie przeżywamy, nie mają charakteru subiektywnego, jako wydarzenia należą całkowicie do obiektywnego świata”.

Życie ludzkie, czyli ten czas pomiędzy narodzinami a śmiercią wypełniają wzloty i upadki, uczucia namiętności i pożądania. W powieści ucieleśnia je zmysłowa Kławdia Chauchat, tajemnicza femme fatale, obiekt westchnień nie tylko Hansa Castorpa. Czarodziejska góra była lekturą mojej młodości. Po latach odczytuję ją już nieco inaczej. Czasem warto wracać do klasyki, choćby tylko po to, żeby na nowo przyjrzeć się sobie.